20150718

Niespodziewane powroty + Karlskrona photo diary


        

Mimo, iż nie należę do osób szczególnie systematycznych (widać to po prowadzeniu tego bloga), lubię dzielić się z innymi tym, co pozytywnie na mnie wpłynęło. Kolejny post poświęcę miejscu, w które warto wybrać się podczas krótkiego urlopu.Moi mili, przed Państwem - KARLSKRONA!

Spacerując wraz z P gdyńskim nabrzeżem natrafiliśmy na letnie stoisko Steny Line, gdzie skuszeni promocją 2 osoby w cenie 1 zarezerwowaliśmy kajutę oraz dzień na zwiedzenie tego szwedzkiego miasteczka. (Cena za taki wypad była bardzo korzystna, jedzenie płatne dodatkowo, ale przy odrobinie sprytu nie trzeba wydawać ani grosza na promie.)




Wypłynęliśmy z Gdyni w poniedziałkowy wieczór, a po dziesięciu godzinach znaleźliśmy się na szwedzkich lądach. Lądy to lepsze słowo niż ziemia lub ląd w liczbie pojedynczej, bo Karlskrona to 33 wyspy na terenie miasta (oraz ponad półtora tysiąca wysp w całym archipelagu), więc zdecydowanie jest co zwiedzać. 

Samo miasto zostało założone w 1680 roku przez króla Karola XI- początkowo miała to być wyłącznie baza szwedzkiej floty wojennej. Nazwa miasta oznacza właśnie koronę Karola. Kameralne miasteczko w 1998 roku zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Co przyciąga podróżnych do tego miejsca? Z pewnością wspaniałe kościoły, imponujące fortyfikacje i... cisza i spokój. To nie wszystko, ale o tym poniżej.




Po dopłynięciu do portu (piękny widok!) wsiedliśmy do autobusu nr 6, który zawiózł nas bezpośrednio do centrum. (Ważne info: do autobusu wsiada się wyłącznie pierwszymi drzwiami i u kierowcy należy zakupić bilet. Płatność kartą! Bilety ulgowe obowiązują osoby do 20 roku życia, ulgi studenckie nie obowiązują) Podróż do miasta trwa niecałe pół godziny. 

Przystanek oddalony jest dosłownie o 5 minut pieszego spaceru od jednego z głównych miejsc miasta- Wielkiego Rynku (Stortorget). Tam też skierowaliśmy nasze pierwsze kroki.




Pośrodku placu, widoczna z daleka stoi podobizna króla Karola XI, który dumnie spogląda na swoje dzieło. Wokół niego znajdują się dwa kościoły - Kościół Fryderyka (Fredrikskyrkan), jedyny kościół luterański posiadający tabernakulum, intrygujący ascetycznym wnętrzem oraz drugi, Kościół Trójcy Świętej, zwany Kościołem Niemieckim.






Za pomnikiem Karola XI znajduje się budynek dawnego ratusza (Radhuset), w którym obecnie znajduje się sąd. 



Naszą uwagę przykuwa również inna, minimalistyczna budowla, która dobitnie wyróżnia się spośród pozostałych wybudowań. Szara bryła z napisem Konserthusteatern mieści w sobie największą salę koncertową w centrum miasta.







Z Wielkiego Rynku skierowaliśmy się w stronę bastionu Aurora, który swą nazwę- Jutrzenka - zawdzięcza wschodniemu położeniu, dzięki czemu od samego rana mogliśmy napawać się słońcem (w sumie, to ja się napawałam, a P, który nie toleruje słońca chował się za okularami przeciwsłonecznymi). 


       

Na terenie tego bastionu znajduje się również bardzo ciekawa zjeżdżania, w której można przejechać się w środku ogromnej... głowy!



Z Nabrzeża Królewskiego, gdzie się znajdowaliśmy, przeszliśmy do Muzeum Marynarki Wojennej (Marinmuseum), które należy do sztandarowych, najczęściej zwiedzanych zabytków miasta. Subiektywnie oceniając cenę (130 kr normalny, 90 kr ulgowy) doszliśmy do wniosku, że nie jesteśmy aż takimi fanatykami marynarki wojennej, aby płacić za wstęp około 130 zł :) 



Okrążyliśmy muzeum dookoła, przeczytaliśmy najważniejsze informacje dotyczące reprezentatywnych statków i ruszyliśmy w dalszą podróż. 

Za kolejny cel obraliśmy inną wyspę, słynącą z charakterystycznych szwedzkich domków. Mowa o Björkholmen. Ale zanim tam dotarliśmy minęliśmy Targ Rybny (Fisktorget), niegdyś tętniący życiem, o którym przypomina figura Rybaczki (Fiskgumman).




P. szuka ładnych rybek

Po drugiej stronie znajduje się kolejne muzeum, Muzeum regionu Blekinge (Blekinge Museum), w którym można podziwiać rekonstrukcje okresów przed założeniem Karlskrony albo można odpocząć w zacienionym i perfekcyjnie zadbanym ogrodzie








Poszukując w dalszym ciągu Björkholmen, natrafiliśmy na inną wyspę. Stakholmen to ostatni niezabudowany szkier w centrum miasta. Mimo skalistej nawierzchni, jest to często wybierane miejsce na pikniki i spotkania.





Patryk - gwiazda ;)

Stamtąd przeszliśmy do upragnionego przeze mnie Björkholmen. Kiedyś to właśnie tam osiedlali się pierwsi stoczniowcy, a sama dzielnica należała do najbiedniejszych miejsc. Paradoksalnie, ten rejon jako jedyny nie został strawiony przez liczne pożary ani nie został zmodernizowany. Dziś, mieszkanie przy ul. Nordenskjöldsgatan w autentycznym domku z przełomu XVII/ XIX wieku uchodzi za bardzo prestiżowe i jest powodem do dumy.










Korzystając ze sporego zapasu czasowego, na sam koniec cofnęliśmy się w okolice bastoniu Aurora, aby zwiedzić kościół Admiralicji (Amiralitetskyrkan). Przed wejściem do kościoła znajduje się rzeźba Matsa Rosenboma, któremu należy podnieść kapelusz i wrzucić pieniążek, który zostanie przekazany jako pomoc dla ubogich.


  


Przed kościołem znajduje się także rzeźba przedstawiająca malutkiego chłopca, który wybiega z książki. Ów jegomość to Nils Holersson, bohater powieści Selmy Lagerlof zatytułowanej Cudowna podróż. 




Wycieczkę zakończyliśmy powrotem na Wielki Rynek, gdzie w legendarnej lodziarni Lodowiec (Glassiären), która sprzedaje lody nie na gałki, ale na... smaki! Różnica cenowa pomiędzy wyborem jednego smaku a, przykładowo, trzech jest stosunkowo niska, więc nie warto ograniczać się do jednego. Otrzymywane porcje naprawdę są ogromne. Uwaga, to także jedno z nielicznych miejsc, w których nie można płacić kartą, o czym informuje tabliczka zawieszona na drzwiach. 


Niedaleko lodziarni znajduje się też informacja turystyczna, gdzie można bezpłatnie skorzystać z toalety (nawet wziąć prysznic!), wziąć darmowe mapki, skorzystać z internetu, albo kupić pamiątki. 

Naszą podróż zakończyła... niespodzianka. Otóż, gdy siedzieliśmy nad wodą i odpoczywaliśmy, napawając się pięknymi widokami, dosiadł się do nas pewien szwedzki starszy pan. Płynną angielszczyzną raczył nas opowieściami o swoim życiu (jego żona pochodzi z Gdyni) oraz dzielił się z nami swoimi przemyśleniami. Po niecałej godzinie rozmowy zawiózł nas samochodem na pewien punkt widokowy, który znajdował się poza centrum miasta. 






my i wspaniały pan przewodnik!

Jak widać, można zwiedzić całą Karlskronę mając do dyspozycji jeden dzień. To była bardzo subiektywna relacja, ale nie widzę sensu opisywania tego, czego sami nie zwiedziliśmy- od tego są profesjonalne przewodniki ;) Niemniej jednak, polecam z całego serca wycieczkę na lądy, które oddziela nas od siebie Bałtyk. Naprawdę warto :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz